Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/104

Ta strona została przepisana.

do salonu widziała go, ale cóż obchodzić ją mógł jeden człowiek więcej, mający być świadkiem upokorzającego jej wyznania, skoro najstraszniejszym, a nierozłącznym z nią świadkiem jego była ona sama? Cóż obchodzić ją mogło przypuszczenie, iż oczy czyjeś patrzą na nią w chwili, w której wzrok jej własny zapadał z przestrachem w głębię własnej jej nieudolności, w głębszą jeszcze otchłań czekającej ją doli? Marta tedy nie zwracała uwagi na obecność młodego człowieka, Marya zapomniała o niej i czując, że ją ktoś z lekka pociąga za rękaw, odwróciła twarz z trochą zdziwienia. Zdziwiła się bardziej jeszcze na widok fizyognomii Olesia. Ruchliwe oczy jego były teraz pełne smutku, usta okrążone zwykle pustym uśmiechem, ułożyły się w zarys łagodny, a nawet trochę jakby poważny.
— Maryniu! rzekł z cicha młody człowiek, mąż twój pracuje przy jednem z pism ilustrowanych, możeby tam potrzebowano kogoś, kto umie rysować...
Marya klasnęła w ręce.
— Masz słuszność, zawołała, zapytam o to męża!...
— Ale trzeba to zrobić zaraz! zawołał Oleś ze zwykłą już sobie żywością, dziś właśnie sesya w redakcyi...