Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/110

Ta strona została przepisana.

che przerażenie. Mogłożby to być, zawołała, abym żałowała tego, iż nie popełniłam nieuczciwości?
Głęboko zawstydzająca myśl ta wzbudziła w niej reakcyę ducha, nowe wyprężenie upadłej na chwilę energii. — Zdaje mi się, rzekła sobie, że daremnie niepokoję się tak bardzo. Wszak obiecano mi nowe zajęcie... rysowałam przecież kiedyś nieźle, znajdywano we mnie dość wielką nawet zdolność do rysunku... Zadanie to, jeśli mi je tylko do spełnienia dadzą, spełnię już chyba dobrze! Mój Boże! jakże gorliwie starać się będę, aby tym razem już praca nie wymknęła się z rąk moich. A że dostarczą mi jej ludzi obcy przez litość, przez współczucie? cóż stąd? Nie powinno mię to upokarzać! Jestem jeszcze za dumną! Słyszałam wprawdzie nieraz, że ubóstwo z dumą chodzić w parze mogą, ale muszą to być tylko teorye, przekonywam się, że jest inaczej! Ostatnia myśl ta ponowiła się w głowie Marty, gdy nazajutrz z rana schodziła na dół i nieśmiało pukała do drzwi mieszkania rządcy.
Rządca domu przyjął ją w pokoju dobrze ogrzanym i wygodnie urządzonym.
— Panie! rzekła Marta, za dwa dni nadejdzie termin, w którym obowiązaną jestem uiszczać opłatę za najem mieszkania i sprzętów.
— Tak, pani, tonem twierdzenia i zarazem pytania odpowiedział rządca.