że szklanką mleka i parą bułkami dziennie zdoła przez czas jakiś dostatecznie podtrzymać swe siły. Ale mała Jańcia, drżąca nieraz od chłodu w izbie źle ogrzanej, potrzebowała koniecznie raz na dzień przynajmniej ciepłego pokarmu.
Toteż młoda wdowa, za pozostałe jej kilka złotych, zaopatrzyła się w trochę masła, kaszy i mały garnuszek. Zamiast z rana, palić w piecu teraz będę w południe, myślała i zarazem zgotuję codzień dla Jańci trochę gorącej strawy!
Nie mogła też oswoić się z myślą, że dziecko jej zaprzestanie jeść mięso. I tak już było ono blade, wątłe, zmęczone licznemi niewygodami, których dawniej nie znało. Ale mięso świeże kosztuje dużo, dla sporządzenia zeń potrawy trzeba też sporo drzewa spalić. Marta kupiła więc funt wędzonej szynki. Gdy załatwiała wszystkie te sprawunki, przychodziły jej na myśl tanie kuchnie. Słyszała o nich kiedyś, wtedy gdy była jeszcze żoną urzędnika, pobierającego znaczną płacę i sama hojną ręką przyczyniała się do składek na rzecz dobroczynnych instytucyi urządzanych. Oprócz tego jednak, że kuchnia tania w obecnem jej położeniu mogłaby dla niej być jeszcze za drogą, Marta czuła instynktowy, nieprzezwyciężony wstręt do uciekania się pod skrzydła jakiejkolwiek filantropijnej instytucyi.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/112
Ta strona została przepisana.