Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/116

Ta strona została przepisana.

odpowiedzieć może zadaniu. Z tą myślą przyszłam raz jeszcze do pani. Czy nie mogę otrzymać lekcyi początków?
Postawa Ludwiki Żmińskiej była bardzo zimną.
— Osób, poszukujących początkowych lekcyi, jest daleko więcej niż takich, które pobierać je potrzebują, odrzekła po chwili z odrobiną ironii w głosie. Konkurencya ogromna, ceny więc bardzo nizkie. Czterdzieści groszy, dwa złote najwyżej za godzinę...
— Przystałabym na wszelką opłatę, wymówiła Marta.
— Zapewne, przystać trzeba, skoro inaczej być nie może. Ja jednak nic pani nie przyrzekam. Zobaczę, postaram się... w każdym razie wszystkie wiadome mi miejsca są dziś zajęte i przyjdzie pani długo czekać...
Gdy właścicielka bióra wymawiała te słowa, Marta bacznie na nią patrzała. Oczy jej smutne, zamyślone, lecz spokojne, szukały może na twarzy niemłodej kobiety tego błysku rozrzewnienia i życzliwości, jaki zjawił się na niej, gdy była tu po raz pierwszy; ale Żmińska była tym razem niewzruszoną, chłodną i urzędową. Marcie przyszły na myśl słowa przed dwoma miesiącami z ust jej usłyszane:
„Kobieta wtedy tylko utorować sobie może drogę pracy, zdobyć byt niezależny i położe-