Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/120

Ta strona została przepisana.

zem pewną siebie ręką, rzucał na papier tę wiązkę linii, z której powstała całość, pełna głębokiego uczucia, prostego wdzięku i cichej harmonii.
Techniczne zalety rysunku nie odrazu przecież przykuły do siebie uwagę Marty, siłą wspomnień i tragicznością kontrastu pochwyciła ją naprzód myśl kompozycyi. Z wiejskiego domu, z drzew cienistych i krzewów gałęzistych, z twarzy młodej matki, ścigającej wzrokiem falujące za przeczystą gęstwiną ruchy dwóch drobnych postaci dziecięcych, trysnęły ku młodej kobiecie wspomnienia, zalewające pierś jej falą uczucia bolącą i zarazem rozkoszną. I ona także żyła kiedyś w takiej cichej, kwiecistej, cienistej ustroni, deptała lekką stopą puszystą murawę, zrywała róże z chylających się ku niej gałęzi krzewów i z drobnemi rękami, pełnemi wonnego kwiecia, biegła ku takiej werandzie takim jak tu bluszczem ocienionej, śród czterech okien, rozgrzanych upalnem słońcem, rozwieszającej namiot zielony, pod chłodną i orzeźwiającą osłonę gotowy przyjąć ukochane dziecię domu!
I za jej także hyżemi stopami posuwało się niegdyś troskliwe spojrzenie matki i ku niej także trwożny głos macierzyński wołał, aby nie wybiegały poza dom daleko, na tę drogę, która pełna kamieni i wąwozów, zawad