ścicielka ładnego saloniku spotkała ją ze zwykłą uprzejmością i ukazała jej fotel stojący przy stole, na którym leżała przed dwoma dniami ukończona robota Marty i przy którym siedział mężczyzna średniego wieku, z twarzą rozumną, szlachetną i łagodną. Był to Adam Rudziński; powstał na powitanie Marty z pełnym uszanowania ruchem, podał jej rękę, a gdy usiadła, usiadł także, spuścił oczy i milczał chwilę.
Marya usunęła się w głąb salonu i widocznie zasmuconą twarz oparłszy na ręku, siedziała też ze spuszczonemi oczami w milczeniu. Przez kilkanaście sekund ciężka cisza panowała w salonie. Każdej z trzech obecnych osób pierwsze słowo mającej toczyć się rozmowy, trudnem znać było do wymówienia. Adam Rudziński pierwszy przerwał milczenie...
— Smutno mi bardzo, rzekł, iż jestem posłem przynoszącym pani niezbyt zapewne miłe wiadomości. Nie było przecież w mocy mojej, uczynić je innemi niż są...
Umilkła i patrzał na Martę oczami, w których malowała się szlachetna otwartość, połączona ze szczerem współczuciem. Przerwał na chwilę mowę swoją dlatego może, aby dać czas młodej kobiecie do zebrania sił, do przygotowania się na przyjęcie ciosu, który miał ją spotkać. Marta zbladła trochę i spuściła
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/128
Ta strona została przepisana.