nach chwil podobnych jej, codziennych, uśmiechnęła się teraz ku nieszczęśliwej czarującą goryczą utraconego raju. Być może, iż pomyślała także, że swoboda, wesołość owej chwili opłaconą została dziś utratą jednego z ostatnich kęsów chleba pozostałych jej i jej dziecku, opłaconą zostanie jutro — głodem; plama atramentowa, powstała wśród śmiechu dziecka i pocałunków rodziców, kilkanaście złotych ujęła wartości sprzętu. Po biórku ukazał się na dziedzińcu ładny Kralowski fortepian, ale kobieta w żałobie obojętniej już za nim wzrokiem powiodła. Nie była znać wcale artystką, instrument muzyczny najmniej obudzał w niej żalów i wspomnień, zato malutkie mahoniowe łóżeczko orzucone nakryciem z kolorowej włóczki wyrabianem, wyniesione z domu i ustawione na wozie przykuło do siebie spojrzenie matki, napełniło łzami oczy dziecięcia.
— Łóżeczko moje, mamo! zawołała dziewczynka, ludzie ci i łóżeczko moje zabierają, i tę kołderkę, którąś mi sama zrobiła! Ja nie chcę, aby oni to zabierali! Odbierz, mamo, od nich łóżeczko moje i kołderkę.
Za całą odpowiedź kobieta przycisnęła silniej do kolan głowę płaczącego dziecka, oczy jej czarne, piękne, zapadłe nieco, suche były znowu, blade, delikatne usta zwarte i milczące.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/13
Ta strona została skorygowana.