charakterowi tej głowy podanej nieco naprzód, z gotowością niby wydania ostrzegającego lub pieszczotliwego wykrzyku. Drzewo to tak bogato na wzorze rozwijające gałęzistą swą gęstwinę, wygląda tu ubogo i chorobliwie, droga wybiegająca z za domu, którą artysta umyślnie orzucił mgłą tajemniczości, na rysunku pani całkiem prawie osłonięta zbyt grubymi pociągnięciami ołówka, staje się dla oka patrzącego zagadkowym prawie, niezrozumiałym, czarnym szlakiem. Zrozumiałaś pani pomysł artysty, wniknęłaś weń i polubiłaś go; jest to widocznem, niemniej przecież widocznie przy każdym szczególe, przy każdem pociągnięciu ołówka, łamałaś się pani z techniką sztuki i nie przełamałaś trudności, jakie ci ona stawiała; nie przeniknęłaś jej zagadnień, ponieważ w ręku swem nie posiadałaś dostatecznych środków umiejętności, wprawy... Oto jest cała prawda, którą wypowiadam z podwójnym smutkiem. Jako znajomy pani żałuję, żeś pani nie otrzymała pożądanej ci pracy, jako człowiekowi smutno mi, żeś pani nie kształciła dostatecznie swego talentu. Posiadasz pani niezaprzeczony talent; szkoda, że nie uczyłaś się więcej, gruntowniej, obszerniej, że uczyć się teraz już jej podobno nie sposób...
Marta powstała, zwolna puściła splecione ręce i wymówiła z cicha:
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/134
Ta strona została przepisana.