Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/137

Ta strona została przepisana.

— Tak, powtórzyła po chwili z mocą. Ubóstwo i potrzeba pracy zaskoczyły mię niespodzianie. Nic mię nie uzbroiło przeciw pierwszemu, nic nie nauczyło drugiej... Przeszłość moja była cała ciszą, miłością i zabawą... na burzę i samotność nie wyniosłam z niej nic...
— Okropny los! wyrzekła po chwili milczenia Marya Rudzińska, gdyby przeniknąć go, odgadnąć, zrozumieć całą jego okropność mogli wszyscy ojcowie, wszystkie matki!...
Powiodła dłonią po oczach i zwyciężając szybko swe wzruszenia, zwróciła się ku Marcie.
— Mówmy o pani, rzekła. Jakkolwiek z dwóch już dróg, na jakie wstąpić próbowałaś, wytrącił cię brak stosownych do torowania ich narzędzi, nie trać nadziei i odwagi. Zawody nauczycielski i artystyczny okazały się dla pani niestosownymi, ależ praca umysłowa i artystyczna, to jeszcze nie cały zakres działalności ludzkiej, a nawet kobiecej. Pozostaje jeszcze przemysł, handel, rzemiosło. Gdyś pani rozmawiała z moim mężem, przyszła mi do głowy myśl szczęśliwa... Znam zblizka właścicielkę jednego z najzamożniejszych sklepów bławatnych... byłam z nią nawet parę lat na pensyi i odtąd zachowałyśmy pomiędzy sobą stosunki jeśli nie przyjaźni, to przynajmniej dobrej znajomości. Sklep obszerny, modny