Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

Ładnie dziecięcie łóżeczko owo było już ostatniem z wyniesionych sprzętów. Otworzono na oścież bramę, wozy naładowane sprzętami wjechały w ładną ulicę, za nimi odeszli tragarze, niosąc na barkach resztę ciężarów, a z za szyb kilku sąsiednich okien poznikały głowy ludzkie, ciekawie dotąd na dziedziniec wyglądające.
Ze wschodów zstąpiła młoda dziewczyna w okryciu i kapeluszu i stanęła przed kobietą w żałobie.
— Pani, rzekła, załatwiłam już wszystko... zapłaciłam, komu było potrzeba... oto jest reszta pieniędzy...
Mówiąc to młoda dziewczyna podawała kobiecie w żałobie mały zwój asygnat.
Kobieta zwolna zwróciła twarz ku niej.
— Dziękuję ci, Zosiu, rzekła cicho, byłaś dla mnie bardzo dobrą.
— Pani, ty byłaś zawsze dobrą dla mnie, zawołała dziewczyna, służyłam u pani cztery lata i nigdzie nie było mi i nie będzie już lepiej, jak u pani.
Rzekłszy to przeciągnęła po oczach zwilżonych łzami rękę, na której znaczne były ślady igły i żelazka, ale kobieta w żałobie pochwyciła rękę tę zgrubiałą i uścisnęła ją silnie w swych białych drobnych dłoniach.
— A teraz, Zosiu, rzekła, bądź zdrowa...