Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/145

Ta strona została przepisana.

dwie duże sale ostawione dokoła oszklonemi szafami i weszła do bardzo pięknie umeblowanego buduaru, w którym po kilku zaledwie sekundach dał się słyszeć szelest szybko sunącej po posadzce jedwabnej sukni.
— Ach! c’est vous, Marie! — zawołał dźwięczny, pieszczony, bardzo mile w ucho wpadający głosik niewieści i dwie białe zgrabne rączki pochwyciły w uścisk obie ręce Maryi. — Usiądźże, moja droga, usiądź, proszę cię! uczyniłaś mi prawdziwą niespodziankę! Jestem zawsze tak szczęśliwą, gdy cię widzę! Jakże ślicznie mi wyglądasz? A szanowny małżonek twój czy zdrów i zawsze tak wiele pracuje? Czytałam ostatni artykuł jego o... o... nie pamiętam już doprawdy o czem... ale prześliczny! A miluchna Jadzia, czy dobrze uczy się? Mój Boże! gdzie się to te czasy podziały, kiedyśmy z tobą, Maryniu, uczyły się także razem u pani Devrient! Nie wyobrazisz sobie, jak drogiem mi jest wspomnienie tych chwil, z tobą na pensyi spędzonych!
Zgrabna, wystrojona, trzydziestoletnia przeszło kobieta z bardzo misternym kokiem z tyłu głowy, bardzo regularnymi, choć nieco już zwiędłymi rysami twarzy i z ruchliwemi czarnemi oczami, ocienionemi brwią czarną i szeroką, wymówiła ten potok wyrazów szybko, bez odetchnięcia prawie, nie wypuszczając