bohaterskich postanowień uczyniła? Jak spełniłaś obietnicę, w głębinach ducha daną drogim cieniom ojca tego dziecięcia?
Postać niewieścia zakołysała się w przestrzeni na wzór gałęzi wiotkiej, miotanej wicharmi; za całą odpowiedź silniej załamała dłonie i drżącemi usty szepnęła: Nie potrafiłam! nie umiem! O, niedołężna istoto! zawołała w myśli Marta, jesteśże godną nosić nazwę człowieka, skoro głowa twa tak bezmyślna, że nie wie dobrze, co sądzić o sobie samej, ręce tak słabe, że nie zdołają osłonić opieką jednej drobnej, biednej główki dziecięcej! Za cóż więc ludzie szanowali cię kiedyś? Możeszże teraz szanować samą siebie?
Zawieszona w przestrzeni postać kobieca rozplotła dłonie i zakryła niemi twarz swoją, która schyliła się nizko.
Z suchych dotąd oczów Marty łzy potoczyły się gorącym strumieniem i bujnemi kroplami przeciekały przez palce, którymi sobie twarz przysłoniła.
— Ty płaczesz, mamo! zawołała mała Jancia i zerwała się z krzesła. Stanęła przed matką, oczami wpół zdziwionemi, wpół rozżalonemi patrzała na nią chwilę, aż nagle osunęła się na ziemię, drobnemi ramionami objęła jej kolana i pocałunkami okrywać zaczęła nogi jej i ręce. Marta odjęła dłonie od
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/164
Ta strona została przepisana.