Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/167

Ta strona została przepisana.

lutkie czepeczki. Był to magazyn, w którym niegdyś Marta zaopatrywała się zwyczajnie w przedmioty do stroju potrzebne.
Na odgłos dzwonka, który zakołysał się u drzwi, z przyległego pokoju wyszła kobieta młoda jeszcze z piękną kibicią i bardzo przyjemną twarzą. Spojrzawszy na Martę uśmiechnęła się i ukłoniła bardzo uprzejmie. Znać poznała dawną swą klientkę i widziała ją znowu u siebie z przyjemnością.
— Jakże dawno pani u nas nie była, z jednostajnie uprzejmym uśmiechem rzekła właścicielka sklepu, wnet jednak szybkiem spojrzeniem orzucając żałobną suknię Marty dodała: Mój Boże! słyszałam o nieszczęściu, które panią spotkało. Znałam przecież dobrze p. Świckiego!
Wyraz boleści przesunął się po twarzy młodej wdowy. Dźwięk nazwiska człowieka ukochanego i utraconego ostrzem sztyletu drasnął świeżą ranę jej serca. Nie wolni jej było przecież utrzymywać się długo śród drogi i bezczynnie słuchać rozmawiających w jej wnętrzu głosów, żalów i wspomnień.
— Pani! rzekła, podnosząc oczy na stojącą przed nią kobietę, dotąd przychodziłam tu zwykle, aby nabywać różne rzeczy, teraz przychodzę do pani z prośbą, abyś chciała nabyć u mnie czas mój i pracę rąk moich.