pani N. odmawia pani roboty... przypomniałam sobie zaraz moją biedną Emilkę... Ostatnie słowa szwaczka wymówiła ciszej i jakby do siebie, ale Marta uderzona niemi była więcej niż wszystkiemi poprzedzającemi.
— Któż to taki, ta biedna Emilka, panno Klaro? zapytała młoda wdowa.
— To moja siostra cioteczna, o parę lat odemnie młodsza. Moja matka i jej matka były rodzonemi siostrami, ale jak często bywa nie jednostajne miały dole. Jej matka wyszła za urzędnika, moja za rzemieślnika. Kiedy dorastałyśmy obie, Emilka była panienką a ja prostą dziewczyną. Do tego jeszcze ona była ładną, a mnie ospa do reszty już zeszpeciła, kiedym jeszcze miała lat dwanaście. To też ciotka bywało mówiła zawsze, Emilce dam edukacyą a potem za mąż ją wydam dobrze... trzymała do niej guwernantkę na początki, potem na jakąś małą pensyjkę posyłała. Moja matka martwiła się naprzód okropnie, że mię ospa tak zeszpeciła, ale ojciec nie bardzo martwił się. — To i cóż? mówił, brzydka będzie; za mąż nie pójdzie, wielka bieda! albo to jeden mężczyzna nie żeni się, a dlatego żyje na świecie i nie bardzo mu źle! Moja matka odpowiadała: — Mężczyzna to co innego! broń Boże czego na nas, to Klara nie wyszedłszy za mąż z głodu umrze! Ale
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/177
Ta strona została przepisana.