do szkół chodzi... za naukę obydwóch trzeba płacić a i matce, niemłodej już kobiecie, jaką taką dać wygodę...
— I pani sama pracujesz na to wszystko?
— Prawie sama, bo po ojcu został się nam tylko mały domek na Solnej, w którym mieszkamy... no to już za mieszkanie płacić nie potrzebujemy... zresztą pani N. płaci mi dobrze i jakoś tem co od niej biorę, łatamy się jako tako, żeby i wyżyć i braci w świecie pokierować.
— Mój Boże! zawołała Marta, jakaś pani szczęśliwa!
— Tak, odrzekła Klara, po prawdzie nie bardzo to wesołe życie, siedzieć tak po całych dniach przy robocie i tylko w niedzielę albo święto na świat boży wychodzić, ale kiedy pomyślę sobie, że robota moja daje sposób do życia matce i jaką taką przyszłość zapewnia braciom, czuję się bardzo szczęśliwą i wielką mam litość nad temi, którzy jak bywało ojciec mój mówił, ani głowy ani rąk nie mają. Com się ja nie namartwiła nad tą Emilką, com ja nie napłakała się z jej przyczyny...
— Czy nie wyszła za mąż? zapytała Marta.
— Ot tak, jakoś się stało, że choć miała edukacyą i była ładną, za mąż nie wyszła. Ojciec jej stracił posadę i ze zgryzoty zaniemógł, do tego czasu jeszcze leży w łóżku
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/179
Ta strona została przepisana.