Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/192

Ta strona została przepisana.

najdrobniejszej muszki zawieszonej w przestrzeni, kamiennem przecież brzemieniem spada na barki ubogiego, aby od razu zmierzyć mogła przyszły zarobek z przyszłemi potrzebami i jasno dojrzeć niewystarczalność pierwszego, dolegliwość drugich.
Nie wiedziała jeszcze dokładnie, czy wraz z dzieckiem swem wyżyć będzie mogła 40-stu groszami dziennie, mała ta cyfra dzisiejsza była zresztą wielką w porównaniu z wczorajszą, która przedstawiała zero. Ale jeżeli Marta nowicyuszką była, acz srodze już doświadczoną nowicyuszką, w szkole praktyki życiowej i w posępnej korporacyi idącej przez świat pod sztandarem nędzy, posiadała przecież dostateczną dozę rozsądku i oświaty, aby pojąć nizkość tego szczebla pracy ludzkiej, na jaki zstąpiła, na jakim zatrzymała się bez najmniejszego widoku podniesienia się kiedykolwiek na wyższy.
Był to szczebel, na którym zasiadało niedołęstwo wszelkie, opierające się śmierci głodowej.
Był to szczebel, ku któremu zstępowali tylko ci, którym zabrakło sił do utrzymania się na wyższych.
Był to szczebel pogrążony w nizinach, w którym panuje mrok nieustanny, praca nudna, żmudna, odetchnąć nie pozwalająca,