Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/219

Ta strona została przepisana.

w imię tego, którego darzyłeś niegdyś swoją przyjaźnią, a który już nie żyje, w imię istot, które ci są drogiemi...
Księgarz uścisnął podaną sobie rękę. Dłoń jego ciepła była i serdeczna. Po chwili namysłu zaczął mówić.
— Ponieważ rozkazałaś mi pani być szczerą, powiedzieć więc muszę prawdę smutną. Nadzieję polepszenia losu swego za pomocą pracy małą tylko możesz mieć pani i wielce niepewną! Wspomniałaś pani o okręgu działalności ludzkiej. Ależ krąg działalności w ogóle ludzkiej i krąg działalności kobiecej są to co do rozmiarów swych dwa nieskończenie różne pomiędzy sobą kręgi. Ostatni wyczerpałaś już pani całkiem prawie w próbach bezowocnych.
Marta słuchała słów tych ze spuszczonemi oczami, w nieruchomej postawie. Księgarz patrzał na nią wzrokiem pełnym współczucia.
— Powiedziałem pani to wszystko dlatego, abyś nie łudziła się zbyt wygórowaną nadzieją i nie doświadczyła nowego, boleśniejszego może od innych zawodu. Nie chciałbym jednak, abyś pani odeszła stąd myśląc, iż nie chciałem podać ci ręki pomocnej. Byłaś pani przez lat pięć codzienną towarzyszką życia człowieka ukształconego, to wiele znaczy; wiem, że jesiennymi, zimowymi wieczorami mieliście państwo zwyczaj czytywać wspólnie, musiał się stąd