Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

W tej samej chwili ruch zawrzał na mieście. Zaturkotały powozy, zabrzmiały dzwony kościelne, warem zakipiały rozmowy, śmiechy i wołania. Warszawa witała rok nowy.




Od dnia, w którym Warszawa witała rok nowy, sześć tygodni minęło. O 1-szej popołudniowej godzinie, Marta jak zwykle opuściła szwalnię, aby wrócić do domu i obiad dla siebie i dziecka sporządzić. Ucałowała Jancię, która smutna i znękana w ciasnej izbie stróża, ożywiała się nieco na widok matki, i przystawiwszy do małego ognia garnek ze strawą, młoda kobieta wysunęła szufladę stolika i wydobyła z niej kilkanaście arkuszy papieru. Było to już skończone tłómaczenie francuskiego dzieła. Nad wykonywaniem go pracowała tygodni pięć, nad przepisywaniem tydzień. Teraz z uśmiechem na ustach przeglądała kartki napełnione kształtnem i czystem pismem.
Przez czas ubiegły w powierzchowności jej zaszły nowe zmiany, ale wcale inne niż uprzednio. Pracowała podwójnie, bo w dzień i w nocy. Dziesięć godzin dziennych szyła, dziewięć godzin nocnych pisała, godzinę przepędzała na rozmowie z dzieckiem, cztery godziny spała. Był to sposób życia nie zupełnie zapewne odpowiadający prawidłom hygieny, a jednak