Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/236

Ta strona została przepisana.

garz... Na Boga! cóż znaczyć może ten dźwięk głosu, którym wymówił dwa te wyrazy? W zniżonych tonach jego zabrzmiało jakby niezadowolenie łagodzone uczciwym żalem!
— I jakąż otrzymam od pana wiadomość? ciszej jeszcze jak wprzódy wymówiła kobieta i z zapartym oddechem, szeroko otwartemi oczami wpatrzyła się w twarz księgarza. — O gdybyż wzrok ją mylił! Wszakże na twarzy tej było zmięszanie połączone z tem samem współczuciem, które brzmiało w głosie!
— Wiadomość pani, zaczął księgarz półgłosem i powoli, wiadomość niepomyślna... boli mię, bardzo boli, że powiedzieć pani to muszę... ale jestem wydawcą odpowiedzialnym przed publicznością, przemysłowcem zmuszonym do strzeżenia mych interesów. Praca pani posiada wiele zalet, ale... nie kwalifikuje się do druku...
Usta Marty poruszyły się słabo, głosu jednak żadnego nie wydały. Księgarz po chwili milczenia, w czasie której szukał widocznie w głowie swej słów, okoliczności odpowiednich, mówić zaczął.
— Mówiąc, że przekład pani nie jest pozbawionym pewnych zalet, powiedziałem prawdę, co więcej, o ile znam się na tem, na pewno powiedzieć mogę, że posiadasz pani widoczne do pióra zdolności. Styl pani nosi