Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/259

Ta strona została przepisana.

i resztkami tylko co snać spożywanych przysmaków.
Kobiety siedzące przed kominkiem milczały. Twarze ich oświetlone różowym blaskiem żaru posiadały odrębny całkiem charakter.
Marta pochylała głowę na poduszkę miękkiej rozetki, oczy jej były nawpół zamknięte, ręce zwisały bezwładnie na czarnej sukni. Poraz pierwszy od wielu miesięcy dotknęła ustami smacznego i obfitego pożywienia, znalazła się w atmosferze dostatecznie ogrzanej, w otoczeniu pięknych i harmonijnie dobranych przedmiotów. Ciepło pokoju i delikatna woń kwiatów upoiły ją nakształt trunku. Teraz dopiero uczuła, jak bardzo była znużoną, ile sił odebrały jej chłód, głód, smutek, trwoga i walka.
Wpół leżąc na miękkim sprzęcie, ogarnięta falą ciepła rozgrzewającą długo zziębnięte jej członki, oddychała powoli i głęboko. Patrząc na nią możnaby rzec, iż zatrzymała w sobie myśl wszelką, usunęła od siebie dolegliwe mary trwóg i bolów, i zdziwiona ciszą, wonią, ciepłem i pięknością tego nieznanego raju, do którego wstąpiła — odpoczywała przed nowem wstąpieniem w ciemne głębokości swej doli...
Karolina szeroko otwartemi, uważnemi, przenikliwemi oczami patrzała na swą towarzyszkę. Białe policzki jej zabarwione były