pozwoli pani towarzyszyć sobie? Pozwala? idzie z nią. Nie pozwala? idzie także. Nie jestże panem stworzeń? Po drodze spotyka znajomych (posiada ich tyle, ile morze kropel wody), mruga figlarnie i ukazuje oczami na towarzyszkę. Chwilami serce ze zwiększoną mocą uderza mu w piersi. Są to pierwsze drgnienia budzącej się motylowej miłości lub może upojenie tryumfu? I jedno i drugie najczęściej. Pan stworzeń ilekroć ujrzy piękny, a nawet choćby ładny egzemplarz twarzy kobiecej, przysięga przed wszystkimi i sam przed sobą najpierw, że jest szalenie, śmiertelnie zakochanym. Czyni to w zupełnej dobrej wierze. Serce jego to wulkan, który kilka razy na dzień wybucha. Obok tego czuje on dobrze, iż oczy ludzkie ścigają z zajęciem nowy epizod wielkiej epopei jego życia. Oczy te ludzkie tak przywykły widzieć go niezwyciężonym, że od pierwszej zaraz kartki odgadują na ostatniej — zwycięstwo!
Zbliżył się, a więc zachwycił. Spojrzał a więc zawojował. Ani on ani nikt z tych, którzy go znają, nie przypuszcza, by mogło być inaczej. Sława dzielnego chłopca wzrasta; reputacja ubogiej kobiety tonie. W koronie, która wieńczy wesołą jego głowę, wyrasta nowy liść wawrzynu, na jej smutne czoło występuje plama... Takim był wesoły Oleś, jeden z wielu...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/291
Ta strona została przepisana.