ani żadnego innego uczucia, zdjęła chustkę z głowy i wziąwszy robotę, która przygotowana już leżała na jej stołku, usiadła w milczeniu. Ręce jej drżały jak w febrze, kiedy rozwijała płótno i nawlekała igłę. Pochyliła nizko głowę owiniętą potarganymi nieco dnia tego warkoczami, i pogrążyła się w swej robocie. Drżąca i zaczerwieniona od chłodu jej ręka podnosiła się i opadała szybko, jakby w takt gorączkowej, zawrotnej myśli. Oddychała szybko i ciężko, kilka razy otworzyła wargi, aby zachwycić powietrza, którego znać wciąż nie dostawało jej piersi. Przy okrągłym stole dwie pary nożyc dźwięczały ostro i przeciągle.
Szwejcowa rzucała z pod okularów na świeżo przybyłą robotnicę ukośne wejrzenia. Kąty wydętych warg jej zawisły w sposób objawiający zły humor. Przestała krajać i z pomarszczonych palców nie wypuszczając nożyczek, wymówiła przeciągłym tonem i przyciszonym głosem:
— Pani Świcka nie była u nas wczoraj.
Marta usłyszawszy nazwisko swe wymówione podniosła głowę.
— Czy pani mówiła co do mnie?
— Pani Świcka nie była u nas wczoraj.
— Tak, pani, załatwiałam interesa moje na mieście i przyjść nie mogłam.
— Nieakuratność robotnic w przychodzeniu na robotę szkodzi wielce zakładowi.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/294
Ta strona została przepisana.