Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/299

Ta strona została przepisana.

i rodzajem tryumfu na twarzach, starsze z politowaniem i większem jeszcze zdumieniem.
Wszystko, co działo się z Martą od wczoraj: zawód doświadczony u księgarza; gorżkie uczucie zazdrości, które po raz pierwszy owładnęło nią na widok Kaźmirowskiego pałacu i uczącej się pełnej nadziei młodzieży męskiej; odwiedziny przy ulicy Królewskiej, posępna propozycya, jaką jej tam uczyniono, noc bezsenna spędzona w potokach łez i płomieniach wstydu, nadewszystko zaś spotkanie się z człowiekiem, o którym wiedziała, że oczekiwał tam na nią z hańbiącą ją myślą w głowie, wszystko to wprawiło ducha jej w ten stan gorączkowego naprężenia, który długo trwać nie może, w cichości i za lada dotknięciem wybucha niepowstrzymalną burzą. Dotknięcie zaś sprawione słowami Szwejcowej i jej córki nie było lada jakiem. W piersi Marty struna uczuć wyprężona do ostateczności pękła i wydała z siebie żałośnego jęku krzyk buntowniczy. Czy dobrze uczyniła ulegając niezmożonemu wybuchowi dumy niewieściej i godności człowieczej, rzucając pod nogi kobiecie, która jej ubliżyła, ostatni swój kęs chleba? Nie myślała o tem, nie zdawała sobie sprawy z postępku swego, biegnąc przez długi dziedziniec ku bramie wiodącej na ulicę.
Zaledwie jednak wstąpiła w tę bramę,