Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/303

Ta strona została przepisana.

W tej samej chwili wbiegła z ulicy w bramę młodziutka panienka, podlotek jeszcze prawie, w obcisłej szubce i przedziwnie zgrabnym buciku. Na widok jej wyraz twarzy Olesia zmienił się nagle. Zdjął z pośpiechem kapelusz i kłaniając się ładnemu podlotkowi wymówił z uśmiechem:
— Jakże dawno nie miałem szczęścia widzieć panny Eleonory.
Podlotek nie wydawał się niezadowolonym ze spotkania.
— A! już to pan Aleksander bardzo grzeczny doprawdy! bardzo grzeczny! z miesiąc już u nas nie był. Babcia i ciocia kilka razy mówiły, że p. Aleksander jest niegrzeczny.
Pan Aleksander marzącem okiem ścigał ruch różowych usteczek, które szczebiotały te wyrazy.
— Pani! rzekł, serce ciągnie mię ku domowi pani, ale rozum odradza.
— Rozum! ciekawa jestem, dlaczego rozum ma odradzać panu bywać u nas?
— Lękam się o mój spokój! szepnął pan stworzeń.
Podlotek zarumienił się po włosy i uszy.
— No, niech się już pan nie lęka i przychodzi do nas, bo inaczej babcia i ciocia gniewać się będą naprawdę.
— A pani?