Chwila milczenia. Oczy podlotka patrzą na gwóźdź sterczący w podłodze bramy, oczy zdobywcy rachują złote loczki wysypujące się z pod kapelusika na białe czoło.
— I ja także będę się gniewać na pana.
— O! jeżeli tak, przyjdę, przyjdę z pewnością!
Podlotek wbiega na dziedziniec, kędy pan stworzeń iść za nim nie śmie. Z ubogą robotnicą to co innego, ale z wnuczką kobiety, w której domu się bywa, z panną Szwejcówną, która jak powiadają mieć będzie ze 100.000 złotych posagu, przechadzać się ni stąd ni zowąd po dziedzińcu nie wypada.
Oleś wychodzi na ulicę, a przed oczami jego przesuwają się dwie postacie kobiece: biednej wyrobnicy z płomieniem w oburzonem oku i ładnego podlotka ze złotymi loczkami w około białego czoła. Sam już nie wie, która z nich piękniejsza i powabniejsza. „Tamta, myśli, to dumna i płomienista bogini; ta śliczniuchna mała bogińka! Prawdę mówią uczeni! cóż to za nieprzebrane bogactwa rozlane się po tem państwie natury! Ile odcieni, ile rodzajów! Jak przyjdzie człowiekowi wybór czynić, to mu aż w głowie się kręci, a w secu taje. Ale na co tam wybór, „tous les genres sont bons hors le genre — vieux et laid!“
Mężczyzno! puchu marny! ty wietrzna istoto!