A Marta?
Marta po silnych doświadczonych wzruszeniach zapadła znowu całkiem w rachunek groszowy. Sześć rubli otrzymane od księgarza oddała rządcy domu, spłacając tym sposobem dług dotąd nie opłacony i kupując zarazem prawo mieszkania w izbie na poddaszu przez dwa jeszcze tygodnie.
— Należy jeszcze za sprzęty, rzekł rządca, biorąc z jej rąk pieniądze.
— Zabierz je pan z mojej izby, bo za używanie ich płacić nie mogę.
Dostatni jacyś państwo, mieszkający na pierwszem piętrze, potrzebowali do kuchni swej czy przedpokoju stołu, kilku krzeseł i łóżka. Nad wieczorem sprzętów tych nie było już w izbie Marty. Rozciągnęła ona uszczuploną wielce pościel swą na nagiej podłodze i usiadła na ziemi przed pustym komibem. Z drugiej strony komina usiadła Jancia. Postawa matki była nieruchoma aż do sztywności, dziecka skurczona i drżąca od chłodu a może i żalu. Dwie twarze blade, otoczone półzmrokiem zapadającego wieczora i głęboką ciszą samotnej izby, przedstawiały widok posępny. Był to także widok tajemniczy. Dwie dole nieszczęsne siedziały tam przed zimnym otworem okropnego komina. Jakiż będzie ich koniec?
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/305
Ta strona została przepisana.