pewnie nawet i nie umie prać i prasować. Mielibyśmy z nią kłopot tylko, i nic więcej.
— To prawda, rzekł mąż niemłodej pani, a jednak szkoda, żeś ją tak z niczem odprawiła. Musi być bardzo biedna, skoro tak delikatna jak mówisz i wdowa po urzędniku, chce służyć za pokojową. Należałoby może spróbować...
— Ależ mój Ignacy, p. Laurenty pisze, że ona ma dziecko! Żeby już nie co innego, możemyż przyjmować sługę z dzieckiem?
— To prawda, to prawda! z dzieckiem nie sposób, koszt wielki i kłopot... Bóg wie jakie jeszcze dziecko... Tylko że to Laurenty nam ją rekomendował. Obawiam się, aby się nie obraził na nas, żeśmy ją tak z niczem odprawili, aby nie wziął nas za ludzi bez serca...
— No! to dać jej tam trzeba cokolwiek! Wolę już dać jej raz choćby rubla, jak nabawiać się ciągłego kłopotu... subjekcyi... i jeszcze przyjmować do domu cudze dziecko...
Marta była już na wschodach, gdy usłyszała za sobą szybkie kroki i dwa razy powtórzony wykrzyk:
— Pani! proszę pani!
Obejrzała się i zobaczyła ładną młodą panienkę, która otulając się ciepłym kaftanikiem, biegła za nią.
— Proszę pani, zaczęła młoda panienka
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/314
Ta strona została przepisana.