— Jakiż to jest przedmiot? zapytał powtórnie jubiler i niecierpliwe trochę spojrzenie rzucił na pierwszą swą robotę.
— Obrączka ślubna, odpowiedziała kobieta.
— Obrączka ślubna! powtórzył przeciągle jubiler.
— Obrączka ślubna, podnosząc głowy szepnęli z cicha pomocnicy jubilera.
— Obrączka ślubna, wymówiła raz jeszcze Marta, wysunęła z pod grubej chusty rękę zziębniętą i z cienkiego palca ściągnęła złoty pierścień.
Zarazem zachwiała się na nogach i jak osoba blizka omdlenia, bezwiednym ruchem szukała czegoś, na czemby wesprzeć się mogła.
— Niech pani siada, niech pani dobrodziejka siada! zawołał jubiler, z którego ust zsunął się bez śladu dobroduszny uśmiech. Jeden z pomocników jubilera podsunął w stronę kobiety taboret. Ale Marta nie usiadła. Przebyła ona jedną z najcięższych, najcięższą może chwilę ze wszystkich, któremi znaczył się mozolny jej pochód po drogach ubóstwa. Gdy ściągała z palca złotą obrączkę, wydało się jej, że raz jeszcze i ostatecznie rozstaje się z jedynym człowiekiem, którego kochała na ziemi, ze szczęśliwą, nieapomnianą przeszłością. Serce jej ścisnęło się kurczowo, w głowie zaszumiało.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/321
Ta strona została przepisana.