kopert do zegarków i tym podobnych kunsztownych wyrobów. Marta wlepiała wzrok w każdą z kolei parę rąk poruszających się przy podłużnym stole. Oczy jej zagasłe przed chwilą zaczęły płonąć silnym ogniem. Odmalowała się w nich gorączkowa ciekawość, chciwa nieledwie żądza. Przez parę minut takiego patrzenia dostrzegła więcej szczegółów jubilerskiej sztuki, pojęła lepiej rodzaj jej i naturę, niżby kto inny, w innych okolicznościach zostający, dostrzedz i pojąć mógł w przeciągu długich godzin.
— Proszę pani dobrodziejki, ozwał się z za stołu jubiler, obrączka pani dobrodziejki warta jest rs. 3 i pół.
Na głos ten Marta odwróciła twarz od robotników i szybko przystąpiła do stołu, za którym stał jubiler.
— Panie! rzekła, wszakże panowie ci są pańskimi pomocnikami?
— Tak, pani, zdziwiony trochę niespodzianem pytaniem odpowiedział jubiler.
— I pańskimi uczniami zapewne...
— Tak pani, po części i uczniami.
Marta błyszczący wzrok zatapiała głęboko w twarzy stojącego przed nią człowieka.
— Czy nie możesz pan przyjąć mnie za uczennicę swą i pomocnicę?
Małe oczy jubilera roztworzyły się szeroko.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/323
Ta strona została przepisana.