— Zaraz, zaraz! odpowiedziała Marta nie odrywając oczu od swej roboty.
Po chwili wstała i podała jubilerowi kartkę, na której rysowała.
— Oto jest wzór na bransoletę, rzekła.
Jubiler wlepił oczy w rysunek. Wzór wykonany był bardzo pięknie. Składał się z wieńca szerokich, kształtnych liści spiętych klamrą okrągłą, gładką, dwoma tylko krętemi łodygami oplecioną.
Bransoleta według wzoru tego wykonana łączyłaby w sobie dwie główne zalety podobnego rodzaju wyrobów, prostotę i wykwintność.
— Ładnie! niema co powiedzieć! bardzo ładnie — mówił jubiler przechylając głowę na obie strony i z miną zadowolonego znawcy przyglądając się rysunkowi.
— Ładnie! bardzo ładnie! ale tym razem trochę zmieszany. Rysunki pani mogłyby mi być bardzo użytecznymi, ale... ale... Umilkł i biedząc się widocznie nad stosownem wypowiedzeniem swej myśli, potarł dłonią gęstą swą szpakowatą czuprynę.
Młody człowiek stojący we drzwiach uśmiechał się ciągle.
— O mój Boże! wymówił wzruszając ramionami, jeżeli pan wstrzymujesz się z przyjęciem tej pani na rysowni... jakże tu powiedzieć... no, na rysownicę...
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/326
Ta strona została przepisana.