niejszym, jedynie może dzielnym hygienicznym środkiem przeciw chorobom ciała i ducha. Ale nic tak szybko i do dnia nie wyczerpuje sił fizycznych i moralnych, jak rzucanie się na różne drogi pracy, gorączkowe szukanie jej i rozpaczne nieznajdowanie.
Marta nie widziała już teraz przed sobą żadnej drogi. Była wprawdzie jedna, zawsze dla niej otwarta, ale ta zaprowadziłaby ją tam, do owego mieszkania przy Królewskiej ulicy i kazałaby jej kobiecie owej ze zwiędłem czołem i rozwianymi włosami powiedzieć: wracam! mówiłaś prawdę! nie jestem człowiekiem, jestem rzeczą! Ale w piersi młodej kobiety były instynkty, uczucia, wspomnienia, które ją od drogi tej odwracały, które ją dla niej uniemożebniały. Nie myślała też o niej tak jak nie myślała w tej chwili o niczem. Nagle usłyszała jakby przez sen chrapliwy, zanoszący się kaszel. Odgłos ten wstrząsnął ją dreszczem i w jednem oka mgnienia wyrwał z kamiennej nieruchomości. Zerwała się na posłaniu i usiadła wyprostowana.
— Czy to ty kaszlałaś, Janciu?
— Ja, mamo!
Głos matki był drżący i zdławiony, dziecka cichy i chrapliwy.
Porwała dziecię na ręce i posadziła je na swych kolanach. Dłonią dotknęła czoła, które
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/332
Ta strona została przepisana.