Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/334

Ta strona została przepisana.

ziemi posłania. Dziecię z rumianą od gorączki twarzą rzucało się na niem w pół nie przerywanem kaszlem i niewyraźnemi skargami.
Lekarz obejrzał się za krzesłem zapewne. Nie ujrzawszy go, przyklęknął na ziemi. Kobieta stała u nóg posłania, niema i nieruchoma z ponurym ogniem w oczach.
— Jak tu zimno! rzekł powstając mężczyzna.
Kobieta nic nie odpowiedziała.
— Na czemże pisać będę?
Na oknie stała flaszka z atramentem, leżały pióro i arkusz papieru. Lekarz zgięty na wpół zapisał receptę.
— Dziecko ma zapalenie kanału oddechowego, inaczej bronchit. Ogrzej pani izbę i lekarstwo dawaj pilnie.
Powiedział jeszcze słów kilka i podjął z ziemi kapelusz.
Kobieta sięgnęła do kieszeni i w milczeniu podała mu rękę z pieniądzem w dłoni. Lekarz raz jeszcze szybkie spojrzenie rzucił dokoła i nie wyciągnął swej ręki.
— Nie trzeba, rzekł już przy progu, nie trzeba! Dziecko słabe jest i wyniszczone. Choroba będzie długa i lekarstwa zapewne liczne. Jutro przyjdę.
Odszedł. Wdowa upadła na kolana przed