nizkiem posłaniem, przylgnęła piersią do piersi dziecięcej.
— O moje dziecko! jedyne dziecko moje, szeptała, przebacz twej matce, przebacz! Nie potrafiłam ogrzać cię i wyżywić, dałam cię na pastwę zimnu i głodowi! Jesteś słaba, wyniszczona... jesteś chora... o dziecko moje...
Zsunęła się bezwładnie z pościeli, czołem uderzyła o ziemię, ręce zatopiła we włosach. O jakam ja nikczemna, niegodziwa, występna!
W godzinę potem przyniesione już z miasta lekarstwo stało obok chorego dziecka, równo ze świtem i otworzeniem się sklepików z wiktuałami obfity ogień palił się na kominie i napełniał izbę orzeźwiającem ciepłem.
Sprawdziły się słowa lekarza. Choroba Janci trwała długo. Lekarz powtarzający odwiedziny swe codzień przyszedł już po raz dziesiąty. Dziecko pogrążonem było jeszcze w silnej gorączce; mozolny i chrapliwy oddech jego podobny do zgrzytu piły rozlegał się po podłodze.
Marta stała znowu niema i nieruchoma u nóg posłania. Lekarz zwrócił się do niej:
— Nie trać pani nadziei, rzekł łagodnie, dziecko może wyzdrowieć, ale teraz szczególniej, dziś, jutro, trzeba mu starań wyjątkowo pilnych. Dziś jest tu znowu za chłodno. Temperatura powinna być ogrzaną przynajmniej
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/335
Ta strona została przepisana.