się w oczy i fala gwaru złożonego z głosów ludzkich uderzyła słuch przybywającej kobiety. Przedpokój obficie był oświetlony, za drzwiami prowadzącemi do salonu szemrało, gwarzyło, śmiało się kilkanaście, kilkadziesiąt może głosów ludzkich.
— Czego pani życzy sobie? zapytała służąca.
— Mam interes do pani Rudzińskiej.
— O! to chyba niech pani jutro przyjdzie. Dziś u moich państwa tygodniowy wieczór; goście tylko co się zebrali, pani moja nie może wyjść z salonu...
Marta cofnęła się na wschody. Służąca drzwi za nią zamknęła. Za drzwiami temi mieszkała istotnie dobra, szczerze miłosierna kobieta. Litościwa ręka jej nie mogła przecież w tej chwili otworzyć się dla Marty. I było to rzeczą bardzo naturalną. Litościwe ręce posiadają w sobie w ogóle okrutny żywioł niepewności. Najlepszy bowiem człowiek nie może każdej chwili życia swego poświęcić dobrym uczynkom. Nietylko zatrudnienia pilne i troski osobiste ale bezwinne skądinąd, obowiązkowe, nawet niekiedy towarzyskie zajęcia ku innym celom i czynnościom zwracają litościwą rękę, nie pozwalając, aby dla biedy ludzkiej była bezsadną opoką.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/340
Ta strona została przepisana.