Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/353

Ta strona została przepisana.

i wściekle miotające się gady pokus i węże namiętności.
Młody pan w bogatem futrze wybierał kobierce, kosze srebrne, porcelanowe wazony i marmurowe posążki. Kupował wiele, myślał zapewne o urządzeniu pięknego domu, do którego może wprowadzić miał młodą żonę.
On i kupiec pochłonięci byli swem wspólnem zajęciem, zapomnieli o kobiecie, w nieruchomości kamiennej i ciszy grobowej stojącej pod ścianą. Ona nie odrywała oczu od ręki kupującego, trzymającej duży gruby pugilares napełniony pieniędzmi. Czemu on ma tak wiele a ja nic nie mam? myślała. Jakiem prawem odmówił mi on jałmużny? mnie, której dziecko kona w chłodzie i bez ratunku, on, który trzyma w dłoni tak wielkie bogactwo? On skłamał mówiąc, żem młoda i zdrowa! jestem więcej niż stara, bo przeżyłam samą siebie. Alboż wiem, gdzie się podziała dawna Marta? Jestem chora okropnie, bo bezsilna jak dziecko... Dlaczegoż ludzie wymagają, abym żyła o własnej sile, skoro mi jej nie dali? dlaczego mi nie dali siły, skoro jej teraz wymagają odemnie? On jest jednym z krzywdzicieli moich, jednym z dłużników! powinien dać!
Myśli kobiety tej były okropnie, bezrozumnie niesłuszne, a jednak zarazem i względnie do niej samej jakże konieczne, jakże zrozumiałe.