była starannie, z pewnym nawet wykwintem, postawę miała pewną siebie, wyraz twarzy więcej niż spokojny, bo zadowolony. Druga młodsza, bardzo młoda, w ciemnej wełnianej sukience, wyszarzanym nieco szalu na ramionach, w kapelusiku, który widocznie nie jedną już jesień pamiętał, szła z opuszczonemi rękami, z wzrokiem wbitym w ziemię. Zaczerwienione nieco powieki, blada cera twarzy i szczupłość kibici nadawały całej postaci młodziutkiej i dość ładnej dziewczyny tej wyraz smutku, słabości i zmęczenia. Dwie te kobiety znały się widać zblizka, bo rozmawiały z sobą poufnie.
— Boże mój, Boże! mówiła młodsza z cicha i nieco jękliwie, co ja teraz nieszczęśliwa pocznę? ostatnia nadzieja mnie zawiodła. Jak powiem matce, że i dziś jeszcze nie dostałam lekcyi, rozchoruje się gorzej... a tu i jeść w domu tak dobrze jak niema już czego...
— No, no, odrzekła starsza tonem, w którym obok współczucia, odzywała się struna silnie odczuwanej wyższości własnej; nie martw się tak bardzo! oto popracuj jeszcze trochę nad muzyką...
— Ach! gdybym ja tak grać mogła jak pani! zawołała młodsza, ale nie mogę...
— Talentu nie masz, kochanko! wymówiła starsza, cóż robić? talentu nie masz!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/36
Ta strona została skorygowana.