pewnego koloru, gładko przyczesanymi pod kształtnym białym czepeczkiem, z postawą trochę sztywną. Twarz jej dość regularnych rysów, nie nosiła na sobie żadnej wyraźnej cechy i tak jak popielata suknia pozbawiona wszelkich ozdób i rzędem monotonnych guzików spięta na piersi, nie raziła niczem i niczem nie pociągała. Była to postać od stóp do głowy obleczona w wyraz urzędowości; kobieta ta umiała może w innych porach i w innem miejscu uśmiechać się swobodnie, patrzeć z czułością, serdecznym ruchem wyciągać dłoń do uścisku, ale tu, w saloniku tym, w którym przyjmowała osoby wzywające jej porady i pomocy, występowała w charakterze urzędowej pośredniczki pomiędzy osobami temi a społeczeństwem, była taką jaką zapewne być była powinna, grzeczną i przyzwoitą, ale powściągliwą i ostrożną. Salonik ten miał pozór saloniku; w gruncie był miejscem handlu takiem, jakiem bywają wszelkie inne miejsca handlu; właścicielka jego ofiarowywała porady swe, wskazówki, stosunki, tym którzy ich od niej żądali, w zamian wzajemnej usługi tłomaczącej się monetą. Był to także czyściec, przez który przechodziły dusze ludzkie wstępując zeń w w niebo zdobytej pracy lub zstępując w piekło przymusowego bezrobocia.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/38
Ta strona została skorygowana.