— Nie mam go już! zawołała po polsku stara kobieta, lecz nagle przypominając sobie obowiązek wykazania umiejętności obcej mowy, dodała: il est mourru par deséspoir!
Spłowiałe źrenice staruszki nie zwilżyły się łzą, ani zaświeciły najmniejszym blaskiem, gdy wymawiała ostatnie wyrazy, ale blade, wązkie usta jej drgnęły śród roju otaczających je zmarszczek i pierś wklęsła zadrżała pod staroświecką mantylką.
— Pani posiadasz muzykę? zapytała gospodyni domu po polsku, jakby z kilku słów zamienionych dostatecznie już oświadomioną została z francuskiem ukształceniem staruszki.
— Grywałam kiedyś, ale... bardzo już dawno... nie wiem doprawdy, czy mogłabym już teraz...
— A więc może niemiecki język...
Za całą odpowiedź staruszka przecząco wstrząsnęła głową.
— A więc czegoż pani dobrodziejka nauczać może?
Pytanie to zadanem było tonem grzecznym wprawdzie, ale zarazem tak suchym i zimnym, że znaczyło tyle ile wyraźna odprawa. Stara kobieta przecież nie zrozumiała lub wysiliła się na niezrozumienie. Francuski język był znać tą z umiejętności jej, na którą rachowała najwięcej — przez którą spodziewała
Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/43
Ta strona została skorygowana.