Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

— Zgodziłabym się na tę zapłatę, rzekła, gdyby przyjęto mię wraz z małą moją córeczką.
Oczy Ludwiki Żmińskiej, wyrażające przed chwilą nadzieję budzący namysł, ochłodły. — A! wymówiła, pani nie jesteś więc samą, masz dziecko...
— Czteroletnią dziewczynkę łagodną, spokojną, która nikomu nie wyrządziłaby nigdy przykrości żadnej.
— Wierzę, rzekła Żmińska, a jednak nie mogę udzielić pani najmniejszej nadziei otrzymania miejsca wraz z dzieckiem.
Marta patrzała na mówiącą ze zdziwieniem.
— Pani, wymówiła po chwili, osobę, która tylko co stąd odeszła, przyjęto przecież wraz z małą jej krewną... i tylu... tylu innymi warunkami. Czy jest ona tak wysoce wykształconą?
— Nie odpowiedziała Żmińska, wykształcenie jej nie przechodzi granic mierności; ale jest ona cudzoziemką.
Po ustach surowej właścicielki bióra po raz pierwszy w ciągu rozmowy przewinął się uśmiech, a zimne jej oczy spojrzały w twarz Marty z wyrazem, który zdawał się mówić: „jakto! nie wiedziałaś więc o tem? skądże przybywasz?“
Marta przybywała z rodzinnej wioski, kędy róże kwitły i słowiki śpiewały, z łagodnego