Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/60

Ta strona została skorygowana.

talent mój do rysowania był wielkim, ukształcenie zaś, jakie w nim posiadłam, nie może wcale nazywać się wysokiem. Znam przecież rysunek o tyle, abym początkowych prawideł jego nauczać mogła.
— W takim razie nie przyrzekam pani początkowych lekcyi rysunku, spokojnie krzyżując ręce na piersi, rzekła Żmińska. Ale dłonie Marty splatały się coraz silniej pod wpływem coraz przykrzejszego uczucia.
— Dlaczego, pani? szepnęła młoda kobieta.
— Dlatego, że udzielają ich mężczyzni, odrzekła właścicielka bióra.
Marta pochyliła głowę na piersi i tym razem przesiedziała ze dwie minuty w głębokiem pogrążona zamyśleniu.
— Przebacz pani, wymówiła po chwili, podnosząc twarz, na której malował się wyraz dręczącego niepokoju, przebacz pani, że tak długo zajmuję ją mą rozmową. Jestem kobietą niedoświadczoną, za mało może dotąd zwracałam uwagi na stosunki ludzkie, na porządek spraw, które nie tyczyły się mnie osobiście. Nie rozumiem wszystkiego, o czem mi pani powiadasz, rozsądek mój, a zdawało mi się że go mam, sprzecza się z temi licznemi niemożnościami, jakie mi pani wskazujesz, bo nie dostrzega, jakie mogłyby być ich przyczyny. Otrzymanie pracy, jak największej ilości