Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

— Kuzynko Maryniu! proszę tu na chwilę.
Marya cicho przebyła pokój, przyjazne spojrzenie raz jeszcze zatrzymała na twarzy nowej nauczycielki swej córki i z cicha zamknęła za sobą drzwi za portyerą ukryte, z gabinetu do salonu wiodące.
Na środku salonu stał młody, 26 lat może liczący mężczyzna, szczupły, zgrabny, według ostatniej mody ubrany, ze śniadą ściągłą twarzą, kruczymi włosami i jak węgiel czarnemi oczami. Powierzchowność człowieka tego miłą była, a nawet na pierwszy rzut oka zajmującą. Uderzała w niej przedewszystkiem niezmierna pełność życia swobodnego, wesołego, niecierpliwie jakby rwącego się i kapryśnie wybujałego. Pełność ta życia po bliższej uwadze wydawała się nawet jego nadmiarem. Źrenice młodego człowieka pałały, migotały, w koło ust na wpół okrytych czarnym wąsikiem wiły się roje uśmieszków, to przymilających się, to figlarnych, to żartobliwych, cała fizyognomia w jednej sekundzie, w jednem mgnieniu oka, mieniała się wyrazem dowcipu, żartu. Był to widocznie człowiek wiekuistej wesołości, wiekuistego śmiechu, ale zarazem widać było, że był to człowiek wesołego, o nic nie dbającego życia. To ostatnie objawiało się w zmęczonej nieco cerze jego twarzy, którą uwydatniały z przeciwieństwem młodość całej