Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

chwila długo w piersi jej toczącej się walki, okryła blade policzki jej żywym rumieńcem; przed minutą lub dwiema w przystępie wielkiej jakiejś boleści zapuścić musiała ręce w czarną gęstwinę swych włosów, bo dwa ich pasma krucze i kędzierzwe, opadały teraz na czoło jej, głęboką bladością posępnie niemal odbijające od rumieńców, opływających policzki. Gdy stanęła z pochyloną nieco głową i nawpół spuszczonemi oczami, postawa jej nie wyrażała ani wahania się, ani znękania, tylko głęboki, ostateczny namysł.
Dość było jednego na nią spojrzenia, aby odgadnąć, że ważyła się ona w tej chwili na coś, co posiadało dla niej wagę ogromną, na krok jakiś, którego uczynić nie mogła bez wielkiego wysilenia, bez skupienia wszystkich władz swej woli. Podniosła nakoniec głowę i postąpiła ku gospodyni domu.
— Lekcya już ukończona? ozwała się Marya, która przy wejściu młodej wdowy powstała i siliła się na uśmiech swobodny.
— Tak, pani, zniżonym nieco, ale pewnym głosem odpowiedziała Marta, skończyłam dzisiejszą lekcyę z panną Jadwigą i przyszłam, aby oznajmić pani, że była ona ostatnią. Nie mogę dłużej uczyć córki pani...
Na twarzy Maryi Rudzińskiej malowały się: zdziwienie, smutek i zmieszanie. Ostatnie było