rzemieślnicy może, albo pasożyci, żyjący z jałmużny, udzielanéj im przez możnych, lub państwo. Nic to! przybysza, obdartusa, syna ziemi podbitéj, któréj stolicę i świątynią przed dwoma zaledwie laty w gruzy obalił mężny i świetny Tytus, i oni nawet lżyć mieli prawo. Nie byliż zwyciężcami? I nie byłże to człowiek, różniący się od nich ubiorem, obyczajem, językiem, wiarą? Wracając z gaju, nagabywali go pytaniem:
— Możeś głodny? Mamy tu oto kawał pieczonéj świni i chętnie przysmakiem tym podzielimy się tobą.
Żyd milczał, patrząc w ziemię.
Ktoś inny, wyglądający na jednego z trefnisiów tych, których pełne były domy możnych, obległ go raz prośbami:
— Najmilszy! czy nie mógłbyś zaprowadzić mię kiedy do swéj bożnicy i pokazać tę głowę oślą, któréj wy, żydzi, nabożną cześć składacie? Radbym bardzo zobaczyć ją i opowiedziéć, com widział, dostojnemu Kryspinusowi; od dni bowiem kilku jest on w złym humorze i, jeśli go czém nie ubawię, gotów mię od stołu swego usunąć.
Ten nie żartował, prosił na prawdę i nawet rzewnie, a dla poparcia prośby téj, pociągał Menochima za ucho tak, jak to w chwilach czułości czyniła żona Kryspinusa z ulubionym swym pieskiem. Żyd nie zaprzeczał niczemu, milczał jak grób, w ziemię patrzał i tylko drżącą ręką usuwał zwolna dłoń, coraz mocniéj cisnącą jego ucho.
Inni bywali gniewliwsi i srożsi.
— O! wy, przybysze — mówili — patrzeć tylko, jak ze skór, zdartych z naszych grzbietów, zaczniecie sobie wyrabiać pantofle! Gdybyś ty, psie przeklęty, podatku tego z nas nie wyciskał, Cezar zniósłby go już pewnie i asy nasze pozostały-by w naszych sakiewkach.
Menochim głuchym głosem odpowiadał:
— Nie moje to są pieniądze, które od was biorę. Jestem sługą Monobaza i wiernie oddaję mu wszystko, co mi tu dajecie.
— Niech bóztwa podziemne pochłoną pana twego, Monobaza, który z biednego synowca mego, Minucyusza, ostatnią już kroplę krwi wycisnął i kupił sobie za nią pierścień z rubinami! Przy piérwszych igrzyskach, głośno w cyrku prosić będziemy Cezara, aby was wszystkich z Rzymu wypędzić rozkazał.
Raz wykwintna postać niewieścia, w towarzystwie dwóch służebnych, przemknęła ścieżką i, w milczeniu wsunąwszy pieniądz w dłoń Menochima, zniknęła w głębiach gaju. Potém, cicho stąpając po gęstych trawach, wracała; smutne jéj oczy, stęsknione za czémś, po czémś spłakane, ciekawie zatrzymały się na ciemnéj, zoranéj twarzy żyda. Stanęła przed nim i, uchyliwszy z twarzy gazową zasłonę, mówiła z cicha:
— Ubogim jesteś. Bogatym cię uczynię, jeśli odkryjesz mi, w czém znaleźć mogę pociechę i spokój, których ani bogowie nasi, ani bogactwa do-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.