Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

stą miedzią koryncką, długo stały otworem, wpuszczając do wnętrza budowy, coraz gęściéj napływający, kilkotysięczny tłum. Wnętrze to, wysokie i rozległe, oświetlone mnóztwem lamp, a przyćmione nieco ulatującym z nich dymem, jaśniało białością nieskazitelną ścian i sufitu, śród któréj błyskały tylko pozłacane balustrady, dzielące tę część świątyni, w któréj zasiadali mężczyzni, od téj, którą napełniać miały kobiety. U jednéj ze ścian wznosił się ołtarz, ujęty w ramy złoconych kolumn, o które wspierały się dwie tablice, zapisane krętemi hebrajskiemi znakami, a pośród których purpurowa opona zasłaniała półkolisty otwór niszy, przybrany w wieńce z uschłych gałęzi cedrowych i oliwnych. Kręte złote szlaki liter, wypisane na tablicach ze śnieżnego i jak źwierciadło przezroczystego phengitu, były dziesięciorgiem synajskich przykazań; w niszy, za purpurową firanką, spoczywała księga Izraela; uwiędłe gałęzie, wieńczące otwór niszy, zerwane, były z cedrów, obrastających górę Libanu, i z drzew oliwnych, wieńczących Syon. Dawno tu przywiezione, uwiędły i zeschły, lecz nie zdejmowano ich ztąd dopóty, dopóki-by świeżemi zastąpione nie zostały; płomyki, gorejące w dwu siedmioramiennych, złoconych świecznikach, obficie oświetlały ołtarz ten i w pobliżu niego wznoszącą się, kilku wschodami od marmurowéj podłogi oddzieloną, mównicę. Na mównicę tę wstępowali zwykle mężowie, mający ludowi czytać i tłómaczyć ustępy Thory, albo téż ci, którzy, z dalekiego świata przybywając, opowiadali mu o dalekiéj ojczyźnie, o rozsypanych po całym świecie braciach, o nowych myślach jakichś, lub pracach, których przedmiotem były religijne wierzenia, społeczny ustrój albo polityczne nadzieje zwyciężonego ludu. W téj chwili mównica była pustą, ruch zgromadzającéj się ludności jeszcze nie ustał i drzwi świątyni stały otworem. Moade-El, zgromadzenie święte, zwoływane tu w celach religijnych lub społecznych, nigdy może jeszcze tak liczném nie było. W późnéj porze dnia zgromadził je Symeon dlatego, aby obecnym mu być i ducha swego skrzepić niém mógł nietylko dostatni i z czasem swym ściśle nie liczący się mieszkaniec dzielnicy, ale także, wedle malowniczych wyrażeń Thory, „ten, który rąbie drzewo, i ten, który nosi wodę”.
Po jednéj stronie złoconéj balustrady zasiedli mężczyźni, po drugiéj, nad kilku marmurowemi wschodami, ławy napełniły się rzędami niewiast. W liczném zebraniu tém, każde baczne oko dostrzedz-by musiało przedewszystkiém jednę szczególną jego cechę, którą był zupełny prawie brak dorosłych młodzieńców. Oprócz nielicznéj gromadki tych, z których twarzy, wpółdziecinnych jeszcze i męzkiego zarostu pozbawionych, poznać można było, że bardzo niedawno pocholętami być przestali, znajdowali się tam sami tylko mężowie w wieku późnym, lub dojrzałym, starzy lub pochylający się ku starości. Wprawdzie na ulicach i placach dzielnicy igrało zwykle mnóztwo dzieci, lecz pomiędzy rojem drobnych tych istot, a siwiejącym lub osiwiałym tłumem ojców ich i dziadów, istniała szczerba. Tworzył ją całkowity prawie brak pokolenia jednego, pokolenia, które przed kilku laty, na odgłos wszczy-