Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

szkarłatnych opon zamyśloném okiem wodził dokoła. Nagle, uczucie zdziwienia i trwogi wstrząsnęło spokojnemi jego rysami, a z ust wyrwał się szybko stłumiony wykrzyk. Spójrzenie jego, zwolna rozglądające pstrą mieszaninę ubiorów i twarzy, spotkało się z postacią dobrze sobie znaną, któréj dlatego może nie spostrzegł, że była mu ona drogą i że przyoblekały ją cechy, wyróżniające ją z otaczającego tłumu. Cechami temi były: niezmierna chudość ciała, ubiór podarty i w wielu miejscach odsłaniający skórę zczerniałą i opaloną, twarz ciemna, chuda, czerwonemi bliznami przerznięta, czarnym, splątanym zarostem zjeżona. Na jednéj z najniższych, gminowi wyznaczonych ław, wysoki i chudy człowiek ten w podartéj sukni, nie siedział, ale stał i tak pochylał się na przód, jakby wnet, ruchem rozjuszonego tygrysa, rzucić się miał na zieleniejącą w głębokim dole arenę. Oczy jego zapadłe, ciemnemi kołami otoczone, z pod powiek zczerniałych i brwi zsuniętych wpatrywały się w lożę Agryppy i Bereniki, z wyrazem to bezdennego żalu, to naprzemian wściekłéj nienawiści.
Z ust Justusa wyrwał się krótki i szybko stłumiony wykrzyk:
— Jonatan!
Czego on przyszedł tu? Jakim sposobem, dlaczego, w jakim celu wdarł się pomiędzy tłum ten, wśród którego tysiąc oczu poznać i tysiąc ust wydać go może? Jaka myśl, jaki szalony zamiar zrodzić się mogły w zgorączkowanéj głowie człowieka tego, który tyle już widział krwi i mąk, tyle przeniósł rozpaczy i nędzy, że na wszystko ważyć się był zdolny?
Z pobladłą twarzą, Justus myślał przez chwilę; potém z uszanowaniem pochylił się nad Agryppą i szepnął do niego słów kilka. Milczący Agryppa, z obojętną łaskawością skłonił głową na znak przyzwolenia; Justus wraz z kilku sługami opuścił trybunę, a po chwili, na jednéj z ław, przeznaczonych dla gminu, dał się widziéć ruch taki, jak gdyby świeżo nadpływająca fala roztrącała tam pstre morze ludności, czyniąc pośród niéj miejsce dla siebie. Słychać tam było donośne głosy designatorów, usiłujących torować drogę komuś, kto, jako sekretarz króla Chalcydy, miał prawo, wraz z towarzyszami swymi, zająć pośród pospólstwa miejsce poczesne.
Lecz nikt, ani gmin sam, nie spostrzegał tego, co się działo na gminnych łwach. Trzecia godzina dnia upływać zaczęła; Cezar nie przybywał jeszcze. Stary, chory, w żołnierskiém życiu stwardniały, pieniężnemi sprawami nadewszystko zajęty, Wespazyan, pomp i obchodów publicznych nie lubił. Czyż przeto tysiączne tłumy w upalnym ścisku oczekiwać na niego mają? Czy przeto stać się nie ma zadość obyczajowi, który zabawy publiczne rozpoczynać nakazywał wnet po wschodzie słońca, i ważniejszym nad ów obyczaj przepisom, zalecającym czcić dzień, poświęcony bogom, od samego jego początku? Na górnych piętrach czuć było stłumione niby warczenie zniecierpliwionych tłumów; niżéj, twarze chmurzyły się niezadowoleniem i usta zamieniały się sarkastycznemi uśmiechy. W szeregach szlachty, senatorów, dwo-