Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

fów i licznych ich uczniów, nad kaprysami gminu, któremu panować miał, lecz który zarazem panował nad nim. Dokąd wiedzie on hufce swoje? Złożył już wraz z niemi pokłon przed lożą Cezara, i drugi, odwiecznym zwyczajem nakazany, przed szeregiem śnieżnych tog senatorskich.
Trąby grają wciąż pieśni odwrotu; szeroka brama stoi otworem, lecz hufce rycerskie, z dowódzcą swym na przedzie, ciągną jeszcze brzegiem areny. Wielotysięczny tłum wié dobrze, gdzie konia swego zatrzyma dowódzca. Przez kilka dni ktoś po stolicy rozsiewał wieść tę, która jednych poiła gniewem, w innych zapalała gorączkę ciekawości i współczujące sympatye. Nakoniec, czarny rumak stanął, jak wryty. Tytus osadził go przed trybuną Bereniki; za nim, także jak wryte, stanęły hufce jego.
Wśród purpurowych festonów, z poduszek haftowanych perłami i złotem, zwolna, rozkosznym i kornym ruchem, w całéj wyniosłości rosłéj swéj kibici, opłynięta całém bogactwem stroju swego, podniosła się i stanęła czarodziejka Wschodu. Któż kiedy zliczyć potrafił trawiące marzenia, niepokoje i żądze, z jakiemi chwili téj oczekiwała? Kto kiedy zgadnie, czy teraz miłość albo duma wrzały w jéj żyłach palącym warem? Pod skrętami złotego łańcucha, po cudownéj jéj piersi przebiegały namiętne drżenia; warkocze, jak czarne węże, owijały jéj kibić, na śniadą twarz i szkarłatne usta spadł wyraz upajającéj, pół-zmysłowéj, pół-extatycznéj rozkoszy. Głowę dyamentami usianą pochyliła nizko, pokornie, podniosła ciemne powieki, i z pod firanki falistych, drżących rzęs, spójrzenie czarnych, jak noc, pieszczących, pokornych oczu, zatopiła w podniesionych ku niéj źrenicach kochanka.
Patrzeli na siebie chwilę. Berenika powoli, w senném jakby upojeniu, pochylała się nad rzeźbioną poręczą trybuny, a w dłoniach, nieśmiałym ruchem rozkochanéj niewolnicy, podnosiła laurowy wieniec.
Końca téj sceny, końca sceny, którym być miało, według krążących wieści, ogłoszenie małżeństwa cesarskiego syna z królową Chalcydy, wielotysięczne zgromadzenie oczekiwało z oddechem w piersiach zapartym, z uczuciami rozmaitemi. Tu i owdzie tylko, w górze i na dole, biegły stłumione, choć namiętne szepty, podobne do wązkich strumieni, przerzynających morze ciszy...
Wtém, jak huk gromu spadającego na ziemię, kędyś, z górnych piętr budowy, rozległ się krzyk:
— Przeklęta bądź, Bereniko, hańbo narodu swego! zdrajczyni sprawy słusznéj! trucicielko dusz cór judejskich!...
Tu głos chrypliwy, wykrzywiający latyńskie dźwięki, lecz potężny siłą tą, którą daje bezpamiętna, zajadła namiętność, urwał się na chwilę, jakby usta krzyczącego ręka jakaś zamknąć probowała. Wnet jednak, bardziéj jeszcze rozdrażniony, więc potężniejszy, niż przedtém, wybuchnął znowu:
— Przeklętym bądź i ty także, niszczycielu krajów cudzych, potworze, któryś spalił świątynią...
Teraz słychać było w górze szamotanie się ciał jakichś, biorących się