Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

razy czuję straszny apetyt pożarcia choć jednego z tych wrogów Cezara i Rzymu.
Tak mówił Pedanus, a gniew i srogość, coraz bardziéj pokrywające dobroduszny z natury wyraz grubéj, wielkiéj jego twarzy, szybko, jakby magnetycznie, udzielały się słuchającéj go gromadzie.
— Przeklęte plemię! — zawołał ten sam głos, który wprzódy z żartobliwą ironią mówił o wykąszeniu w chwili głodu szmaragdu z judejskiego stołu i ubraniu żony, Klelii, w grotę perłową. — Przeklęte plemię! Chciałbym zemścić się za Fulminatę i w zębach moich schrupać jeden jego ułamek!
Widocznie najskeptyczniejszych nawet z razu ogarniał zapał. Ci, którzy bliżéj Pedanusa stali, śmieli się. Z twarzy setnika widać było, że opowiadać zaczął coś zabawnego. Wszyscy słuch wytężyli. Gdyby ktokolwiek tam mniéj był zajęty opowiadaniem setnika, spostrzegł-by, że czoło wysmukłego człowieka, ubranego w płaszcz z kapiszonem, okryte było krwistym rumieńcem, a w ciemnych oczach jego świeciły łzy.
— Powiadam wam — prawił Pedanus — że bogowie sami na widok ten ze śmiechu brali-by się za boki!... Było to tak: Tytus przemówił do nas... święte dreszcze zjęły nam ciała i dusze... Fulminata leci na ich spotkanie... Wicher nigdy szybszym od niéj nie był... Konnica przeciw konnicy, wpadamy na nich, ścieramy się, twarz z twarzą, pierś z piersią, miecz z mieczem... Łoskot, huk, krzyki, jęki, walenie się na ziemię cielsk końskich i ludzkich — nie słyszymy nic... Ogłusza nas wstyd wczorajszy, wściekłość szkarłatem okrywa przed nami wszystko... Konie i twarze wrogów, miecze ich, stojące za nimi mury oblężonego miasta, niebo, ziemia... wszystko... czerwone... Powiadam wam, że w téj godzinie bogowie dla nas cały świat krwią umalowali... Nie wiem, ile łbów ściąłem, ile piersi przebiłem, ile tułuwi odrąbałem... Wtém, czuję, że ze mną samym źle... Jeden z nich naciera na mnie z zajadłością i zręcznością piekielną. Sto razy miecz mój dotykał jego piersi i sto razy odbił on go i swój ku mnie obrócił. Patrzę: mrówka, czy pantera? Mały, cienki, mizerny... (z głodu wychudły, bo głód straszliwy panował już tam w ich murach), do ramienia mi wzrostem nie sięga, istna mrówka!... a silny, pomimo to, a rozjuszony, sprężysty i obskakujący mię dokoła — jak pantera! Eheu! myślę sobie, czy ja się dam zjeść owadowi temu? Bogowie mię natchnęli! Miecz przerzuciłem w lewą rękę, a prawą schwyciłem go za udo, i nie mieli-byście czasu wymówić Salve! — a już z konia go ściągnąłem. Lekkiż był! Ręka moja czuła, że wnętrzności jego były puste. Tu już i cofać się oni przed Fulminatą naszą zaczęli, a ja, judejskiego rycerza mego za nogę trzymając, ku Tytusowi go pełnym pędem konia mego niosłem. Pędziłem, a jeńcem moim, niby skryb trzcinką, wciąż go za nogę trzymając, w powietrzu wywijałem. Ktokolwiek spójrzał, wybuchał śmiechem, ale zato z siły i pięści Pedanusa nikt odtąd nie zaśmieje się nigdy...
Słuchacze śmieli się nie z siły i pięści Pedanusa, aż nadto widocznéj,