Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

Oprócz nich zresztą, znajdowało się w słuchających gromadach wielu innych najemników, którzy istotnie ubogi, lub nawet nędzny mieli pozór. Ci, w każdéj okoliczności przypomniéć radzi to, co obchodziło ich najwięcéj, wołać zaczęli, że dwanaście asów dziennego zarobku nie starczy im na wyżywienie się i utrzymanie rodzin i że patronowie powinni-by płacić im więcéj.
— Jakże uczynić to możemy — z giestem mówcy, wyrażającego rozpacz, odpowiedział Sylwiusz — skoro sami ze stron wszystkich doświadczamy najsroższych ucisków? Nie dość, że patrycyusze prowadzą na własną rękę mnóztwo fabryk i wyroby swe, dokonywane przez niewolników, taniéj od nas sprzedawać mogą, trzebaż jeszcze, abyśmy we własnéj stolicy naszéj udręczani byli przez cudzoziemców!... Rozważcie to, obywatele...
Potém, słodkim jak miód, czułością nabrzmiałym głosem, zawołał:
— Czy przystaniecie na to, obywatele, aby uczciwi Rzymianie obsiedli most żebraków, a cudzoziemcy rozpierali się z bogactwami swemi w grodzie przodków naszych?... Rozważcie to w światłych...
— Most żebraków! most żebraków! — z pod ramienia mówcy jękliwie przerwała ufryzowana głowa perfumiarza — rozważcie to w światłych głowach waszych!
— Na Kastora! — zawołał wysoki i chudy Mercenarius — gdy patronowie obsiądą most żebraków, my dzieci nasze chyba w Tybr powrzucamy!...
— Jeżeli wprzódy na sabbatowych wieczerzach nie pozjadają ich Judejczycy!
Słowa ostatnie wymówił człowiek, który dotąd w milczeniu przysłuchywał się wszystkim mowom i rozmowom. Stał on u stóp rostry, publicznéj mównicy, plecami oparty o jeden z okrętowych przodów, z których składał się wysoki jéj piedestał. Bogatą suknią okryty, na ciemnéj twarzy miał on wyraz przebiegłości, zuchwalstwa i złośliwości, właściwy niewolnikom wielkich rodów, pełniącym u boku panów swych czynności rządzców domu, pochlebców, tajemnych agentów w ciemnych i często niebezpiecznych sprawach. Poznano w nim ulubionego niewolnika, rządzcę domu, pochlebcę i tajemnego pełnomocnika Cestyusza, byłego dowódzcy wojsk rzymskich w Judei i męża pięknéj Flawii.
W mgnieniu oka ciekawość publiczna opuściła Sylwiusza, a zwróciła się ku najstarszemu słudze wielkiego pana. Otaczało go kilku innych jeszcze ludzi, którzy naraz albo z kolei przemawiali także, wtórowali słowom swego zwierzchnika, albo je uzupełniali. Wszyscy oni byli z panem swym w Judei, znali dobrze kraj ten i zamieszkujące go plemię. Opowiadali téż rzeczy, od których słuchacze bledli z przerażenia, albo drżeli z gniewu. Jakto? pieką ciała cudzoziemców i zjadają ich wnętrzności?! cześć oddają ośléj głowie, kozłowi i takiemu bożkowi, którego wnętrze napełnione jest ogniem! W ogień ten rzucają oni na ofiarę dzieci! Bożek ten nazywa się Moloch. Modlą się