kolumny, łokieć na kolanie a czoło na dłoni opierał, podniósł głowę i zawołał:
— Słowa twoje, mistrzu, jak muzyka niebieska grają w ciszy tego portyku i jak balsam kojący cieką w zgiełku, który napełnia dziś to miasto. Ale, Muzoniuszu, gdy ty szlachetnych młodzieńców tych nauczasz tu miłości dla ludzi i prawdy, tam, na Forum, wilki i żmije leją w duszę rzymskiego ludu jad pychy i nienawiści!
Muzoniusz i otaczający go młodzieńcy obejrzeli się, ale przechodzień, który wyborną łaciną, z lekka tylko zaprawną cudzoziemskim akcentem, słowa te wymówił, śpiesznie już skręcał na jednę z ulic, ku Tybrowi wiodących. Po chwili milczenia, w grupie, stojącéj w cieniu portyku, ozwał się głos młodzieńczy, lecz ironią i popędliwą goryczą brzmiący:
— Ktokolwiek był przechodzień ten, który przemówił do nas, prawdę powiedział. Obejrz się, Muzoniuszu. Gdy my, w chłodnéj téj ciszy, pijemy wraz z tobą niebieski napój filozofii, dokoła nas wrą szały źwierzęce, lud obżera się, opija, hula i wydaje okrzyki na cześć tych, którzy przemieniają go w trzodę wieprzy i wilków. Gorycz i oburzenie wzięły wodze myśli moich i pytam cię, mistrzu: dlaczego tak wązką i niezaludnioną jest droga ta, po któréj za tobą idziemy?
Muzoniusz łagodném wejrzeniem objął głowę wątpiącego młodzieńca, i głosem, w którym czuć było spokojnie uśmiechającą się duszę, odpowiedział:
— Jest ona, Juwenalu, wysoką i nieśmiertelną. Zjęty gniewem na zbrodnie i głupoty ludzkie, wiédz o tém, że ród ludzki nie kończy się na nas i że pochodu jego wiek ten nie zamknie. Z pod niebieskiéj jasności i ciszy, filozofia sieje prawdy swe w dusze rzadkie, wybrane, które zwolna i z trudem roznoszą je po przestrzeni i czasie. Myśmy kapłani jéj i szerzyciele. Do nas-to stosować należy wiersz Enniusza: „Niechaj nikt łzami grobów naszych nie skrapia, bo żyjemy wiecznie, z duszy do duszy latając“. Gdy namiętności kipią, przemoc uciska, głupota szaleje, nie cofajmy się z szeregu szermierzy za prawdę i dobro, lecz, jak na skale wysokiéj i nieśmiertelnéj wsparci, w przyszłość świata zapatrzeni, czoła nasze na gromy i fale wystawiając, przy zasadach stójmy!...
Wśród oddalonych szumów, które z rynków i ulic taranami niby biły w upalne powietrze, słowa Muzoniusza niebieską muzyką grały istotnie w cichym i chłodnym portyku, balsamem gojącym lać się zdawały na ziemskie wrzawy i szał. Młodziutki Juvenal, do ust, z których zniknął sarkastyczny i gorzki uśmiech, poniósł skraj płaszcza ukochanego mistrza; głębokie i cierpiące oczy Epikteta napełniły się blaskiem natchnienia; Tacyusz z zamyśloném czołem i energicznemi rysy zawołał:
— Pójdźmy, mistrzu, na Forum, aby na własne oczy zobaczyć to, o czém mówił nam ów przechodzień!
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/142
Ta strona została skorygowana.