— Jak-to? w okolicznościach tak groźnych, chcesz uprowadzić z sobą dzieweczkę?
— Chcę ją ztąd zabrać, jako małżonkę moję.
Daremnemi były długie namowy Justusa.
— Zginiesz, — mówił.
— Wraz z nią! — ponuro i z cicha odrzekł Jonatan.
— Pójdź do łodzi!
— A ona?
— Niepodobna!
— Więc... Justusie, doradzasz mi, abym ją pozostawił objęciom Rzymianina?
Zaśmiał się długo, gorzko.
Justus załamał ręce, szybko zbiegł ze wschodów i w izbie dolnéj kilka razy zawołał:
— Mirtalo! Mirtalo!
Chciał zapewne mówić z nią; chciał ją błagać, aby odrobiną spokoju uleczyła szał nieszczęsnego, aby prośby swe do jego namów przyłączyła. Otwierając wązkie drzwi, wiodące na ulicę, powtarzał jeszcze:
— Mirtalo! Mirtalo!
Nadaremnie. Ta, któréj wołał, była daleko.